Podróż niemieckiego ministra spraw zagranicznych Johanna Wadephula do Chin, pierwotnie zaplanowana na niedzielę, nie doszła do skutku, co zapowiedziała już w piątek rzecznik ministerstwa.
„Odkładamy tę podróż na późniejszy termin” – powiedziała rzeczniczka podczas regularnej konferencji prasowej, dodając, że Niemcy są zaniepokojone ograniczeniami nałożonymi na eksport metali ziem rzadkich. Przyznała, że nie udało się zorganizować wystarczającej liczby spotkań w ramach tej podróży. Podobno Wadephula miał przyjąć tylko Wang Yi. Dla Niemców to za mało i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Wang Yi to tylko „listonosz,” a Wadephul chciałby rozmawiać z kimś decyzyjnym, jak premier Li Qiang. Po drugie, w Berlinie już się przyzwyczaili, że są traktowani specjalnie przez Pekin, a teraz dostali czarnej polewki, więc jest „szok i niedowierzanie.”
Rzeczniczka odmówiła podania informacji, która strona odwołała podróż, dodając, że Niemcy ubolewają nad tym rozwojem sytuacji, biorąc pod uwagę znaczenie Chin jako państwa, „które jak żaden inny ma wpływ na Rosję w jej wojnie z Ukrainą.” W Pekinie nie chcą tego jednak słuchać, a Niemcy i UE zostawiają sobie na później, dopóki nie będzie znany wynik obecnej rundy wojny handlowej z Donaldem Trumpem oraz wynik szczytu w Korei Południowej. Dlatego teraz nie ma sensu z ich punktu widzenia spotykać się z nikim z Europy. Europejczykom zostaje tylko Wang Yi, ale dla wielu to za mało.
